Tego ranka budzę się i od razu zauważam, że nie ma jej przy mnie, moja dłoń zamiast jej skóry, dotyka jakiegoś materiału. Niby to nic wielkiego - pewnie wstała wcześniej i poszła... zrobić cokolwiek. Wysikać się. Napić wody. Umyć. Zjeść śmieci z puszki. Mimo to przez chwilę czuję niepokój. W ciągu ostatnich kilku tygodni tak wiele osób zginęło, że niczego już nie jestem pewien. Nawet jej obietnica, że niczego sobie nie zrobi, w tym momencie nie podnosi mnie za bardzo na duchu. W końcu to kobieta: myśli jedno, mówi drugie, a robi jeszcze coś innego. Ufasz jej przecież - mówię sam do siebie, podnoszę się, rozglądam dookoła. Niby nic się nie zmieniło od trzech miesięcy, ale to miejsce na zawsze pozostanie dla mnie dziwne. Kiedy Patrycja ma dobry humor, lubi opowiadać mi, do czego służyły kiedyś wszystkie te maszyny, jak robiło się worki, paczki i wiązki, jak ładowało bankomaty i przeliczało wpłaty. Widać, że ta praca, choć moim zdaniem bezsensowna - jak przekładanie papierów z jednej sterty na drugą - sprawiała jej przyjemność.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, to było jakiś rok temu. Wrzucili biedaczkę na nowe stanowisko, o którym pojęcia nie miała, ale chłonęła każde słowo nauki od starszej koleżanki. Podrzucałem wtedy jakąś kopertkę, przyjęła mnie z uśmiechem, zresztą to nigdy się nie zmieniało – bez względu na sytuację, zawsze wydawała się być w dobrym humorze, a od czasu do czasu dorzucała trochę złośliwości. Coś mi się w niej wtedy spodobało, choć teraz nie jestem w stanie stwierdzić, co to właściwie było. Co chwilę zmieniała kolor włosów, fryzurę i ciuchy. Raz mówiła mniej, raz więcej, choć zawsze umiała mi dogryźć. Czy to o to chodziło?
Kieruję się do łazienki, chyba jedynego pomieszczenia, gdzie mogę pobyć sam, bo wszędzie indziej snują się ci, którzy jakimś cudem przetrwali do tej pory. Odkręcam kurek i ochlapuję twarz wodą. Zdaję sobie sprawę, że musiałem nie zamknąć drzwi, bo kątem oka dostrzegam w lustrze jej odbicie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że mi nie użyło.
- Jak się spało? - pytam, ale ona nie odpowiada, tylko przytula się i płacze, płacze, płacze.
Sam czasem bym tak chciał, rozpłakać się i dać się innym pocieszyć, przytulić, pogłaskać po głowie. Ale to ja tu jestem mężczyzną, muszę być silny, muszę być oparciem. Taki mój los.
Nie tak to wszystko miało wyglądać. Nie miałem skończyć zamknięty w budynku ze zgrają dziwaków, nie mając szansy na ucieczkę.
Daniel, lat 25. Odsiaduję dożywocie w zakładzie pełnym pieniędzy, które przydadzą się dopiero wtedy, kiedy skończy się papier toaletowy. Zostałem skazany za byciu w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
Pracy ochroniarza podjąłem się od razu po maturze, zrobiłem licencję, wyrobiłem wszystkie potrzebne papiery, dostałem robotę. Zaraz potem przyjęli mnie na studia, zaocznie, kierunek inżynieria materiałowa. Nie było to moim marzeniem, ale podobno to takie przyszłościowe. Zresztą wychowywałem się w małym miasteczku, gdzie perspektywy były następujące: albo wyrwiesz się na studia, albo skończysz na najniższym stanowisku bez szans na awans w malutkim zakładziku i twoją jedyną rozrywką będzie piwo przed telewizorem po przyjściu z pracy. Matka od urodzenia wmawiała mi jednak "Wykształcenie jest najważniejsze" i chyba wiedziała, co mówi, bo ani ona, ani ojciec, żadnego nie mieli. Poszedłem więc w świat.
W przyszłym semestrze kończyłbym studia, obronił pracę, rzuciłbym konwojowanie w cholerę i znalazł lepsze zajęcie. Wynająłbym lepsze mieszkanie, a może nawet kupił własne, chodziłbym na imprezy, podrywałbym dziewczyny, kupiłbym samochód. Pewnie nigdy więcej nie spotkałbym Patrycji. Tak właśnie powinno być.
- Przepraszam - mówi dziewczyna i podnosi głowę. - Już nie będę... - Ale znów zaczyna szlochać.
- Wymyślimy coś, przysięgam. - Nie wiem, kogo bardziej chciałbym przekonać: ją, czy siebie samego. - Popatrz na mnie. - Biorę jej twarz w dłonie i zmuszam, żeby na mnie spojrzała. - Wydostaniemy się stąd, obiecuję. Tylko już nie płacz.
Kiwa głową.
- Ja... - W tym momencie rozbrzmiewa sygnał wiadomości. Dziwię się, że wciąż nosimy przy sobie telefony komórkowe, ale to bardziej kwestia przyzwyczajenia, niż potrzeby, w końcu na niewiele mogą się nam przydać. Co najwyżej pozwalają zapychać czas dennymi gierkami i muzyką.
Gratulacje, kochani! Pierwsza runda polegająca na pozbyciu się najsłabszych osobników dobiegła końca, a więc pora na kolejną. Tym razem będziecie musieli pokazać swoją chęć przetrwania pozbywając się swoich współtowarzyszy. Ostatnia ocalała piątka może liczyć na dostawę żywności, której, nawiasem mówiąc, nie zostało wam zbyt wiele. Powodzenia!
W polu nadawca widnieje Operator, jednak jestem pewny, że nie jest to kiepska kampania reklamowa Orange. Patrzę na ten tekst i nie wierzę własnym oczom.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy nie wracałem myślami do sms-a, którego otrzymaliśmy pierwszego dnia pobytu tutaj, w którym obiecywano nam rychłą pomoc. Wyobrażałem sobie ją jednak zupełnie inaczej.
- To ma być pomoc, hę? - szepczę. - To stek kłamstw. To... nikt nam nie pomoże, chcą tylko, żebyśmy powyrzynali się nawzajem!
- Myślisz, że... - Pati próbuje mówić przez łzy. - A jeśli te wszystkie samobójstwa i zniknięcia to nie przypadki?
- Sugerujesz, że...?
- Że ktoś już wcześniej otrzymywał podobne instrukcje.
Zastanawiam się nad tym. Nie, na pewno ktoś powiedziałby coś na ten temat. Ktoś musiałby się wygadać, nawet gdyby grożono mu śmiercią.
Kolejny sygnał.
Wiem, że w większości jesteście nastawieni pokojowo, dlatego przypominam, że bezczynność równa się eliminacji. Jeśli nie podejmiecie żadnego działania, zginiecie wszyscy, a przecież tego byśmy nie chcieli. Prawda?
- Nie skrzywdzę nikogo... Nie będę zabijać... Nie chcę... - powtarza dziewczyna. - Musimy zorganizować zebranie, upewnić się, że nikt nie...
- Nie będzie próbował? - przerywam. - Powinniśmy raczej błagać ich, żeby tego nie robili. Może na początku będzie łatwo, niewiele osób się przejmie, ale kiedy skończy się jedzenie... Kojarzysz piramidę Maslowa? Potrzeby fizjologiczne przede wszystkim, potem bezpieczeństwo, a o bezpieczeństwo też trudno w sytuacji, kiedy zamknięci w ciasnym budynku ludzie chcą się... wyeliminować nawzajem. O innych zaczynamy martwić się dopiero wtedy, kiedy uporamy się z tamtymi.
- To jest chore...
- Nie, taka jest po prostu ludzka natura. To instynkt samozachowawczy, nic więcej.
- Mimo to uważam, że powinniśmy spróbować.
- A ja myślę, że powinniśmy zwinąć resztę jedzenia, zabarykadować się gdzieś i liczyć na to, że reszta... pozbędzie się siebie nawzajem. No co tak patrzysz? To całkiem logiczne wyjście.
- Nie możemy...
- Świata nie zbawisz, ale siebie możesz uratować. Przemyśl to, zanim...
Kolejna wiadomość.
- "Uważaj na siebie, mała."? - czyta Patrycja.
Zdziwiony wyciągam swoją komórkę. Dwa pierwsze sms-y są identyczne jak te u dziewczyny. Trzeci wygląda zupełnie inaczej.
To jej zdjęcie zrobione przez kamerę dosłownie chwilę wcześniej z podpisem: Kto pozbędzie się tej małej, od razu awansuje do kolejnej rundy.
Pokazuję jej. Na jej twarzy maluje się przerażenie, ale nie z powodu potencjalnego zagrożenia.
- Od kiedy w kiblach są kamery? Byłam przekonana, że w toaletach nie ma kamer... Fuj... - Potrząsa głową. - I skąd wiedzą, że... Podsłuchują nas? Ale jak...?!
Czekam chwilę aż się uspokoi.
- Nie wiem, co tu jest grane, ale nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.
Chętnie wziąłbym nogi za pas i uciekł od tego wariactwa, ale zamiast tego, siedzę w łazience z przerażoną rozbeczaną dziewczyną i składam jej obietnice bez pokrycia. Prawdziwy ze mnie dżentelmen, kurwa.
Nie dziwi mnie już wcale, że telefon wydaje kolejny dźwięk. Ależ się rozpisali! To ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że nasz tajemniczy obserwator milczał jak grób przez ostatnie trzy miesiące.
- "Ktokolwiek spróbuje pomóc tej dziewczynie, stanie się kolejnym celem. Pozbądź się jej i dołącz do..." bla, bla, bla.
- Dołącz do...?
- "Szczęśliwców, którzy dożyją nowego lepszego świata."
- Brzmi interesująco - zaczyna.
- Bardzo. Chyba rozważę tę propozycję. - Jej zaniepokojony wzrok mówi mi, że natychmiast powinienem przestać stroić sobie żarty. - Okej, przepraszam. Po prostu wygląda na to, że zginiemy tu oboje, także chciałbym wyznać, że bardzo się cieszę, że cię poznałem.
- To naprawdę nie jest czas...
- Ej, długo tam jeszcze będziecie siedzieć?! Jak chcecie się obściskiwać, to są na to inne miejsca, ludzie tutaj chcieliby z toalety skorzystać!
Tak wrzeszczeć potrafi tylko Malwina. Cały ten czas spędzony w tym miejscu nie był w stanie przekonać jej, że żeby żyć w harmonii, trzeba zachowywać się odrobinkę grzeczniej.
- Wredne babsko.
"Wredne babsko" w określeniu do tej kobiety to ogromne niedopowiedzenie. Ta niziutka, niepozornie wyglądająca osóbka jest w stanie zmienić twoje życie w piekło, jeśli się uprze. Z niczego nigdy nie jest zadowolona, potrafi zjechać cię od góry do dołu, skrytykować absolutnie wszystko, od koloru koszulki ("No i co z tego, że to część munduru? Wyglądasz w tym paskudnie! Musisz się dopasowywać do otoczenia, co? Lubisz jak ktoś dyktuje ci co masz robić? Konformista jeden!"), po wielkości racji żywnościowych ("Przecież wszyscy nie mogą dostawać identycznych porcji! To niedopuszczalne! Taka staruszka jak ja powinna dostawać lepsze jedzenie, przecież nie pogryzę wszystkiego, mam problemy z trawieniem, a po tym to na pewno będę miała zgagę!"). Wielokrotnie pytałem już Pati, jak mogła wytrzymać w jej towarzystwie tyle czasu w pracy, ona jednak zawsze odpowiadała, że do każdego można się przyzwyczaić. Może można, a może po prostu nigdy nie przebywała z nią dłużej niż kilka godzin. Ja jestem pewny, że do samego końca, jakikolwiek on będzie, nie przyzwyczaję się do tego babsztyla.
- W porządku, już wychodzimy - odkrzykuje jej Pat. Wyciera twarz papierem toaletowym, bo dziwnym trafem mamy jego zapas na parę lat. Dziewczyna łapie już za klamkę, ale powstrzymuję ją.
- Czekaj, nie możesz tak po prostu wyjść, kiedy wszyscy na ciebie polują.
- Och, przestań, pewnie nawet nie wiedzą, że tu jestem. A Malwina? Nie umie nawet sms-a odczytać, więc nie zdaje sobie sprawy z całej tej sytuacji.
- Ktoś mógł jej powiedzieć – upieram się.
Nawet jeśli, to co może mi zrobić jedna staruszka? Czym mnie zaatakuje? Napadnie mnie gołymi pięściami? Strzeli do mnie ze zszywacza? Rzuci we mnie kalkulatorem?
- Kalkulatorem może nie, ale sama mówiłaś, że załadowaną kasetą bankomatową można zabić człowieka... - Patrycji chyba nie podoba się moje wyjaśnienie, bo prycha i poprawia koc, którym jest owinięta. Nagle coś jej się przypomina.
- Co zrobiłeś z moją bluzką? - pyta.
Wskazuję jej palcem kłębek na podłodze.
- Co robiłeś z moją bluzką w łazience? - dziwi się dziewczyna.
Wzruszam ramionami.
- Lubię mieć swoje rzeczy zawsze przy sobie... - Chwila, powiedziałem "swoje"? - A co ty właściwie robiłaś bez bluzki?
- Ja... Nie mogłam jej znaleźć. Może na niej leżałeś, czy coś...
- Może - przytakuję. - Musiała być gdzieś koło mnie, bo zgarnąłem ją razem ze swoimi ciuchami.
W końcu ustępuje i wkłada na siebie zieloną koszulkę z krótkim rękawkiem, z jakiegoś gładkiego materiału, może satyny, i zawiązuje w pasie kokardkę. To trochę dziwne rozwiązanie według mnie, ale kiedyś nieopatrznie na pytanie "Podoba ci się?" odpowiedziałem, że to ubranie jak ubranie, tylko nie bardzo uwydatnia kształty i zakrywa biust, i nigdy więcej nie popełnię tego błędu. W końcu nieważne, co ona ma na sobie, dopóki istnieje możliwość, że to z siebie zdejmie.
- Na co tak patrzysz?
- Eee... Zamyśliłem się - odpowiadam idiotycznie. Patrycja przewraca oczami. - Słuchaj, jeśli chodzi o naszą wczorajszą rozmowę...
- Wynocha z łazienki! - wrzeszczy Malwina i wali pięścią w drzwi. Ma zadzwiająco dużo energii, jak na taką staruchę.
- Później - Pati macha ręką na rozpoczęty przeze mnie temat. - Spadajmy stąd.
Tym razem zgadzam się bez wahania. Mimo wszystko pierwszy wychylam nosa zza łazienkowych drzwi. I od razu go cofam. Jestem pewien, że większość znanych mi osób zrobiłaby podobnie, stając twarzą w twarz z lufą pistoletu.
- Daniel, możemy pogadać? - Głos ten należy do Łukasza, który to dzierżył śmiercionośne narzędzie. - Tylko chwilkę.
Takiego obrotu sprawy raczej się nie spodziewałem.
- Daniel? - niepewnie odzywa się Patrycja. - Czemu nie wychodzisz?
- Nie zajmę ci wiele czasu, a przysięgam, że to cholernie ważne - powtarza mój dobry znajomy, z którym spędziłem w swojej pracy sporo czasu, trzymając wycelowaną we mnie broń.
- Skoro tak twierdzisz - mówię, ale zanim wychodzę, szepczę jeszcze dziewczynie "Zamknij za mną".
W końcu kolega opuszcza rękę i raczej stwierdza niż pyta:
- Dostałeś sms-a.
Łukasz ma trzydzieści pięć lat i dokładnie na tyle wygląda. A właściwie nie wygląda na żaden wiek, pasowałoby do niego zarówno dwadzieścia kilka, jak i nieco ponad czterdzieści lat, ale z jego sposób bycia i słownictwa można wywnioskować, że jeszcze nie sięgnął wieku średniego, a z młodzieńczego wieku wyrósł jakiś czas temu. Jest średniego wzrostu i nieco zaokrąglony, niektóre dziewczyny nazywają ten typ faceta "misiem". Brak mu szczególnych cech, ale wygląda na to, że i taka szczególna cecha znalazła amatorkę. Żonaty od pięciu lat, ma trzyletniego syna. Wielokrotnie pytałem go, jak jego żona wytrzymuje to, że tak ciągle pracuje. Odpowiedział wtedy "Właśnie dlatego wytrzymuje", a na pytanie jak to jest z nim, odparł "Ja też". Była to jednak tylko gra, bo zazwyczaj uwielbiał opowiadać o swojej rodzinie, opowiadać o postępach, jakie robił jego mały Jasiek, pokazywał zdjęcia, a wieczorami, kiedy nie mógł wrócić na noc do domu, dzwonił, żeby życzyć im dobrej nocy. Jak to wyglądało pod tą przykrywką nie dowiedziałem się nigdy, jednak wąpiłem, by miało to drugie dno. Gdyby wpisać w google "mąż idealny", pewnie pierwszym wynikiem byłby jego profil na facebooku.
Stoję więc ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i patrzę na niego wyzywającym wzrokiem. Przynajmniej taką mam nadzieję.
- Musisz mi pomóc.
- Nie ma sprawy - odpowiadam. Zadał sobie tyle trudu, żeby poprosić o zwykłą przysługę?
Wokół nas zgromadziło się już parę osób. Jak zwykle ludzie szukają sensacji.
- Ona tam jest?
Powoli kiwam głową. A więc nie chodzi o zwykłą przysługę.
Kolega patrzy na mnie błagalnie i mówi:
- Pozwól mi ją zabić.
Malwina wyglądająca zza jego pleców nagle cofa się gwałtownie, o mało się nie potykając. Marzena, gapi się na niego, jakby zobaczyła ducha. Albo seryjnego mordercę. Konrad, nasz współpracownik, który tamtego feralnego dnia był naszym kierowcą, milknie wpół słowa. Zapada cisza. Mnie samego zatkało kompletnie. Spodziewałem się walki, przepychanek, ataku wściekłego zszywacza, ale na coś takiego nie byłem gotowy.
Nie potrafię nic z siebie wyksztusić, więc Łukasz kontynuuje.
- Sam widziałeś, ona ma zginąć. - Nie jestem w stanie uwierzyć, że takie słowa mogą paść z czyichś ust, w dodatku pod adresem niewinnej dziewczyny. - Czytałeś to, ten, kto ją zabije, może stąd wyjść...
- O niczym takim nie wspomnieli, było powiedziane, że awansuje do kolejnej rundy... - Ale kolega mnie nie słucha.
- A ja mam rodzinę. Oni za mną tęsknią. Muszę im pomóc. Muszę się stąd wydostać i ich znaleźć. Muszę im pomóc. A ty musisz pomóc mnie.
Wciąż milczę.
- Musisz mi pomóc. Muszę im pomóc - powtarza to jak jakąś cholerną mantrę.
- Człowieku, zupełnie ci odbiło! - krzyczę wreszcie. - Nie oddam ci jej, ona nic nie zrobiła! A ci, którzy wysyłają nam te wiadomości chcą, żebyśmy się powybijali nawzajem! Nie wiem, może ich to bawi, ale mnie nie. Nie pozwolę ci tknąć jej palcem!
- Musisz mi pomóc. Proszę.
- Nic, kurwa mać, nie muszę! Nie masz pojęcia, co się stało z twoją żoną i synem! Równie dobrze mogą już nie żyć! - Te słowa działają na niego jak policzek. Z jego twarzy znikają emocje, jakby odpłynęła z niego cała wola życia. - Równie dobrze może nie być już nikogo oprócz nas i tego idioty bawiącego się naszym kosztem!
Nie wiem, jak to możliwe, ale wydaje mi się, że po moich słowach nastała jeszcze większa cisza. Wreszcie powiedziałem to, o czym myśleli wszyscy. Każdy zastanawiał się, co mogło stać się z resztą świata, czy aby została jakaś reszta, ale nikt nie odważył się wypowiedzieć na głos największych obaw.
- Musisz... - Teraz jestem już wściekły. Nim się orientuję, stoję tuż przed nim i uderzam go pięścią w twarz. Rozlega się trzask złamanej kości, zaczyna cieknąć krew. Widzę, że ma zamiar mówić dalej, więc następnym ciosem powalam go na ziemię. Pistolet wypada mu z ręki, więc biorę go, podchodzę do okna, otwieram je i wyrzucam przez nie broń. W tym momencie tworzy się mały chaos, wszyscy starają się zniknąć z mojego zasięgu, rzucając w moją stronę przerażone spojrzenia, jakbym to ja tutaj zrobił coś złego! Przecież tylko powstrzymałem wariata, zanim zaczął strzelać do ludzi na oślep. Tylko Marzena podchodzi do Łukasza, który leży nieruchomo na ziemi. Jestem pewien, że nie wyrządziłem mu trwałej szkody, jednak on wygląda, jakby nie miał już zamiaru się podnosić. Dziewczyna stara się przemówić mu do rozsądku, namawia go do wstania, później do przyjęcia postawy siedzącej, a na końcu błaga, żeby chociaż się odezwał. Jej starania nie przynoszą żadnego skutku, aż wreszcie wybucha płaczem.
Świetnie, myślę sobie, jeszcze jedna płacząca laska i głowa mi pęknie.
- Konrad też ma broń? - Za mną stoi Patrycja. Ku mojemu zaskoczeniu wygląda na całkiem spokojną.
- Chcesz kamizelkę kuloodporną?
- Masz kamizelkę kuloodporną? - Patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Oczywiście - potwierdzam. - To część podstawowego wyposażenia. Mamy też broń, ale gdyby ktoś mnie napadł, nie mogę jej użyć do zatrzymania sprawcy. W ogóle nie mogę jej używać, chyba że w obronie własnej, ale znając życie i tak wsadziliby mnie, gdybym choćby spróbował kogoś postrzelić.
- Więc co powinieneś zrobić w przypadku ataku?
- Spieprzać ile sił w nogach.
- To ma sens - mówi dziewczyna z uśmiechem. - Szkoda, że stąd nie ma dokąd uciec. Przy okazji, założę się, że ty będziesz następnym celem - żartuje.
- Myślę, że każdy z nas będzie kolejny, jeśli skończy się jedzenie.
Przenosimy się do mniejszej sortowni, którą zamykamy od środka, a Patrycja od razu wskakuje na obrotowe krzesło.
- Nie chcę cię martwić - szepcze. - Ale zostało nam zapasów na jakieś trzy cztery dni.
Tak, ani trochę mnie to nie zmartwiło.
- Zakręcisz mną?
Spełniam jej prośbę, a on wiruje, śmiejąc się jak dziecko. Nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe, że mimo tego, co nas otacza, wciąż znajdujemy coś, co sprawia nam przyjemność.
- Co teraz? - Patrycja szepcze mi do ucha, kiedy leżymy twarzą w twarz zupełnie sami w gabinecie dyrektora zamkniętym na cztery spusty. Chętnie wybrałbym zamiast tego jakiś sejf, gdyby nie to, że sejfy można zamknąć jedynie od zewnątrz. Cóż, gdybym kiedykolwiek miał zostać z kimś uwięziony w ciasnym więzieniu, wybrałbym ją, w końcu mamy w tym wprawę, jednak wolałbym, żeby to nie nastąpiło. Taki gabinecik też może być, są tu tylko biurko z komputerem i telefonem, zwyczajne krzesło na kółkach i tona szpargałów. Nic niezwykłego, a jednak w tym momencie nie chciałbym być nigdzie indziej.
- Chyba... - Chcę coś odpowiedzieć, ale nie mogę, bo Patrycja przerywa mi pocałunkiem, namiętnym, wręcz łapczywym, pocałunkiem przepełnionym strachem o to, co będzie jutro. Jakby chciała przeżyć wszystko już teraz, bo za chwilę może być już za późno. Reaguję instynktownie, przysuwam ją bliżej, choć te milimetry, które nas dzielą, to i tak za dużo. Chcę znów poczuć dotyk jej dłoni na mojej skórze i ciepły oddech na karku, zatracić się, zapomnieć, nawet na chwilę. Później paść ze zmęczenia i zasnąć, by nie musieć mierzyć się z rzeczywistością przez choćby kilka godzin. Przyznaję, chcę się z nią przespać, ale to nijak pomoże nam w czymkolwiek. Z niechęcią odsuwam się kilka centymetrów i poprzestaję na gładzeniu jej twarzy i włosów.
- Wszędzie są kamery i podsłuchy.
- Nieważne - odpowiada dziewczyna. - Boisz się, że nagrają pornosa i wrzucą do internetu? Nie ma już internetu. Jest tylko tu i teraz.
Wtedy wpadam na pomysł i z kieszeni spodni wygrzebuję telefon.
- Zasięgu też nie ma.
- Wiem, ale nie zamierzam do nikogo dzwonić.
- Więc co? - Zaintrygowana Patrycja siada. Dołączam do niej i wystukuję na klawiaturze komórki wiadomość, której nawet nie próbuję wysyłać, tylko od razu jej pokazuję. Myślę, że tak możemy się porozumiewać. Łapie to w mig. Kasuje moje słowa i zamiast tego wpisuje "Genialne". Pochlebia mi to, ale wiem, że nie zasługuję na komplementy. "Po raz kolejny powtarzam, że powinniśmy stąd wiać."
"Coś wymyślimy."
Oczywiście. To jedno z najczęściej powtarzanych tu kłamstw.
"Jutro" odpisuję. "Zbierzemy potrzebne rzeczy. Nasze ciuchy, koce, trochę żarcia, wodę i wszystko, co może się przydać. Będziemy mieć to zawsze pod ręką i w razie kłopotów uciekniemy."
Patrycja uśmiecha się szeroko. Zaraz jednak jej uśmiech gaśnie.
"Dokąd?"
"Tam."
Oczywiście, że tam. Innej drogi nie ma.